Lubuskie w cieniu lemurów
- lubuskiemazury
- 1 dzień temu
- 1 minut(y) czytania

Kiedy pierwszy raz zobaczyliśmy Madagaskar z lotu ptaka, trudno było uwierzyć, że naprawdę tam jesteśmy. Ocean błyszczał jak płynne szkło, a pod nami — niekończące się połacie czerwonej ziemi. Ciepło, zapach przypraw, śmiech dzieci… I my — z daleka od jezior, lasów Lubuskiego, a jednak w pewien sposób… u siebie.
To właśnie tutaj, na malowniczej wyspie Nosy Be, zaczęła się nasza niezwykła przygoda. To tu mieszkaliśmy, chłonąc rytm codziennego życia, poznając ludzi i ich serdeczność. Z Nosy Be wyruszaliśmy także na liczne wycieczki na pobliskie wyspy — każda z nich miała swój własny urok.
Zamiast turystycznych folderów i aparatów fotograficznych przywieźliśmy coś innego — pasję, kolory i energię z Lubuskich Mazur.
Rozdawaliśmy koszulki, czapeczki, ale przede wszystkim — radość. Bo to, co łączy ludzi, nie ma granic ani geografii.
Dzieciaki szybko nauczyły się, jak powiedzieć „dzień dobry” i „dziękuję” po polsku. My — jak śmiać się bez słów.
A kiedy na podwórku rozbrzmiał pierwszy gwizdek meczu, nikt już nie pamiętał, kto skąd przyjechał.
Byliśmy jedną drużyną — w kolorach Lubuskiego.
Madagaskar nauczył nas pokory, prostoty i szczęścia w małych rzeczach.
Nauczył też, że Lubuskie Mazury to nie tylko miejsce na mapie.
To idea wspólnoty, dobra energia i pasja, która może dotrzeć nawet na krańce świata.
A co dalej?
O tym — w kolejnym odcinku naszej opowieści.
Lubuskie w cieniu lemurów
Komentarze